czwartek, 24 stycznia 2013

Czasem nie cierpię dorosłego życia

Ludzie są niedobrzy, marzenia się nie spełniają, a błędy młodości nie mijają wraz z nią, lecz prześladują cię przez resztę życia, wychylając swój wstrętny łeb w najmniej oczekiwanym momencie.

Okazało się, że ze studiami nie będzie tak sielankowo, jak miałem nadzieję. Wręcz może w ogóle nic nie być. Pół godziny chodziłem dziś wte i wewte po korytarzu, zanim zdecydowałem się zapukać do drzwi gabinetu potencjalnej nowej promotor. Aż GejMama do mnie zadzwonił pogonić, więc pełny nerwów, choć również nadziei, wstąpiłem w progi. Pani profesor stwierdziła natomiast, że ale jak to? Że w tym roku, przecież jużstyczeń? Że jak to pan jest skreślony z listy studentów? Że pan nie ma statusu żadnego na uczelni w takim razie i jak ja mam pana do laboratorium wpuścić? Bez ubezpieczenia? Jak kogoś z ulicy? I że w ogóle jak pan chce do czerwca zrobić badania? I ja mam już dwie magistrantki, dwie doktorantki, a trzy następne już w kolejce na następny rok czekają, więc nie ma miejsca. Ale niech pan przyjdzie w środę, się jeszcze zastanowię.

Nie mówię, że to nie ma sensu. Choćby ze względów bezpieczeństwa dla tych, którzy już w laboratorium pracują - też bym przypadkowego kolesia nie wpuścił. Z drugiej strony, dziekanat twierdzi, że mam najpierw skończyć pracę, ustalić termin obrony, a dopiero potem mogę składać podanie o reaktywację. Tylko jak mam zrobić pracę badawczą, jeśli nie mam możliwości zrobienia badań? Tak sobie pomyślałem, że byłoby jednak dużo łatwiej, gdybym nie zaliczył swojego czasu tego piątego roku, po prostu by mnie cofnęli...

Jakby tego nie było dość, to od razu się pojawiają kolejne problemy! Nawet jeśli się wszystko jakoś powyjaśnia, to i tak „pisanie” pracy zajmie co najmniej rok, jeśli nie półtora. Jak ja się przez ten czas utrzymam, siedząc na uczelni po 5-6 godzin dziennie? No i do tego czasu będę już za stary, żeby mnie przyjęli do tej drugiej szkoły, gdzie mi się marzyło pójść. Tak więc stanąłem przed rozdrożem, a jeśli wybiorę jedną drogę, druga zamknie się już na zawsze. Pójść za rozsądkiem, dostać dyplom i nie martwić się więcej, że potencjalny pracodawca spyta „A więc jest pan magistrem?”, ale za to zrezygnować z marzenia? Czy też olać jednak to wszystko, wyjechać do innego miasta, pójść do drugiej szkoły i za trzy lata mieć niewielką szansę na dostanie ciężkiej, niskopłatnej, choć wymarzonej i kreatywnej pracy?

Po powrocie z uczelni jedyne, na co miałem ochotę, to walnąć się na wyrko, leżeć i się wyłączyć, nie myśleć, uciec gdzieś z tego głupiego, niesprawiedliwego świata.

I to w takim momencie pisze do mnie ten zajebiście fajny koleś na kumpello, na którego już jakiś czas mam oko. I jak ja mam mu niby w tym stanie szarmancko i inteligentnie, choć z nutą zawadiackiej zadziorności odpisać? :(

wtorek, 22 stycznia 2013

Dzień Dobry. Ja bym się chciał reaktywować!

„Dzień Dobry. Ja bym się chciał reaktywować!” Tak właśnie powiedziałem prosto z mostu, wchodząc do Dziekanatu mojego dawnego wydziału, na co młoda pani za biurkiem spojrzała na mnie wielkimi, pełnymi przerażenia oczami. Musiała zacząć tam pracować w ciągu tych ostatnich dwóch lat, kiedy mnie nie było, bo jej kompletnie nie kojarzyłem. I chyba mam rację, bo tylko z przestrachem spojrzała na siedzącą obok, starą, dobrą panią Grażynkę, która od razu wiedziała co robić. Zaliczony piąty rok, to trzeba tylko skończyć magisterkę, ustalić termin obrony i napisać wtedy podanie. Żadnych różnic programowych (Yes! Yes! Yes!). To plus.

Sprawa się trochę skomplikowała, kiedy nie wprost dałem do zrozumienia, że nie obraziłbym się, gdyby dało się zmienić promotora. Nie wspomniałem oczywiście o tym, że nie tylko mój dawny promotor i opiekun mieli mnie głęboko w dupie, ale i okres mojej interakcji z nimi przypadał akurat na najcięższy czas mojej depresji i za chuja nie mam zamiaru kiedykolwiek przebywać z nimi w jednym pomieszczeniu, a co dopiero spędzać w pobliżu któregoś z nich 5-6 godzin dziennie przez następne pół roku, bo tak wygląda robienie magisterki na moim kierunku. Tak, czy inaczej – jeśli chciałbym zmienić promotora, to musiałbym przedstawić moją sprawę bezpośrednio panu dziekanowi. O, tam idzie pan dziekan, proszę z nim porozmawiać! Na to moim oczom ukazała się grupka trzech profesorów, których nazwisk już od dawna nie pamiętam, mimo że z każdym miałem swojego czasu jakieś zajęcia, zmierzających szybkim krokiem do wyjścia. Moje wnętrzności skręciła natomiast narastająca panika, wynikła z dwóch myśli, które mnie w tym momencie naszły. Po pierwsze – który jest teraz, do cholery, dziekanem? Trochę wstyd pytać, bo to mimo wszystko szef wszystkich szefów, jeśli chodzi o wydział, który niby skończyłem. Drugą natomiast, równie przerażającą myślą, było – mam na sobie fioletową bluzę z kapturem i koszulkę z czaszką. Mam rozmawiać z dziekanem, mającym zadecydować moje być-albo-nie-być, ubrany W TEN SPOSÓB! Nie ma mowy! To wie pani co, pan dziekan wygląda na zajętego, to ja może jutro przyjdę? Wporządkuświetniedowidzenia! I czmychnąłem stamtąd ile sił w nogach, po drodze upewniając się, że biorę inne schody, niż trójka potencjalnych panów profesorów dziekanów. Wrócę jutro, ubrany bardziej... neutralnie. Tak, to jedyny powód, dla którego dzisiaj tego nie załatwiłem, tylko bóg mnie może sądzić, weź się odwal, sam się boisz!

Uff... Wygląda na to, że może, jeśli tego nie zjebię, to będę miał magistra. Trzeba tylko oddychać głęboko i nie panikować. Tak.

A z wiadomości bezapelacyjnie pozytywnych – mój laptop wrócił z naprawy, hurra! hurra! hurra! No, to niech się najróżniejsze fellello szykują, bo wyruszam na łowy! Jak tylko przejrzę aktualne grupy badawcze na wydziale i wybiorę sobie jakiegoś nowego promotora. I sprawdzę kto, do ciemnej dżumy, jest moim dziekanem!

czwartek, 17 stycznia 2013

Ci wspaniali mężczyźni...

Hurra! Szósty, słysząc o mojej niedoli, pożyczył mi laptopa na czas, kiedy moje maleństwo jest w naprawie! Także jednak notka będzie szybciej, niż się spodziewałem.

A będzie dziś o facetach. Tak ogólnie - tych, co ich rano można spotkać w tramwaju, albo na ulicy, albo w barze. Tych, co ich się ogląda na zdjęciach, w kolorowych czasopismach, albo reklamach bielizny, czy innych tam  pianek do golenia. Tych, co wyskakują w wyszukiwarce na fellello, czy innych tego typu dziwolągach. No dobrze, tak naprawdę będzie tylko o tych ostatnich. A tak naprawdę naprawdę, to będzie o mnie, bo przecież kto, jak nie ja ma być w centrum uwagi (ale o tym w następnym poście będzie).

Zauważyłem mianowicie w swoim zachowaniu pewną ciekawą prawidłowość. Niektórych kolesi mam tendencję może nie tyle skreślać na dzień dobry, co raczej odhaczać z góry w kategorii "raczej nie, chyba że sam do mnie napisze i będzie mu bardzo, bardzo zależało". Faceci tacy dzielą się na dwie podgrupy. W pierwszej znajdują się ci, którzy po prostu mi się nie podobają - bo za niski, za wysoki, za gruby, za chudy, za łysy, za owłosiony, zbyt przemądrzały, bo nie potrafi dobrze jednego zdania po polsku napisać, albo, jeszcze gorzej, tym jednym zdaniem jest "Napisz, a się przekonasz" w rubryce "O sobie" (kurwa, jak mnie to irytuje!). Normalne - nie zagadam do kolesia, który w jakiś sposób mnie nie zainteresuje, nie pociągnie ku sobie.

Druga kategoria jest natomiast trochę... dziwniejsza. Otóż do tej grupy trafiają faceci, którzy podobają mi się za bardzo! Młody, mega przystojny blondyn patrzy się na mnie z monitora, a gdy już zdołam oderwać wzrok od głębokich jak dwa jeziora, turkusowych oczu i zerknąć na pozostałe jego zdjęcia, okazuje się mieć również klatę, że Michael Phelps może tylko pozazdrościć, tyłek, że parchate myśli same automatycznie przychodzą do głowy i w ogóle cud, miód, reklama fitnessu. Ogarnięty z tego, co ma w opisie też się wydaje, nie żeby na tym etapie miało to jakiekolwiek znaczenie, bo i tak zbyt zajęty jestem wycieraniem brody, bo się znowu ośliniłem za bardzo.

I czy ja zagadam do takiego? Oczywiście, że nie! Bo czemu by miał odpowiedzieć, lub nawet spojrzeć na kolesia, jak ja? Widać, że coś ćwiczy, jest aktywny fizycznie, a ja w nogę nawet grać nie potrafię, a brzuszek zwisa sobie radośnie. Co, jeśli mu się nie spodobam? Albo ten trochę dojrzalszy koleś, dorosły mężczyzna, poważny człowiek na pewno. Co jeśli będę dla niego zbyt niedoświadczony, zbyt niedojrzały? A ten fajny misiek, jak archetyp skandynawskiego wojownika-obrońcy? Co jeśli stwierdzi, że jestem dla niego za mało męski? Za mało zdecydowany?

Czy to tylko ja i moje niebywałe kompleksy, czy inni faceci też tak mają?

W sumie jest jeszcze trzecia kategoria - koleś taki a-ku-rat, przystojny, rozgarnięty, w moim typie, chociaż skromny. Tekst na podryw, zabawnie i inteligentnie nawiązujący do czegoś, co przeczytałem na jego profilu, sam przychodzi do głowy... Napiszę do niego. Ale jutro, dzisiaj jest za późno. Albo pojutrze, bo mam coś do zrobienia. A potem do znajomych idę... Aż pewnego dnia przychodzi ten moment: zakasuję rękawy, siadam do kompa i... "Użytkownika nie znaleziono". Ech...

sobota, 12 stycznia 2013

Bycia skrzydłowym uczyłem się od Barneya Stinsona

Aaaahhh! GejMama (znany szerszym kręgom jako Anioł) jest taki... świetny i wspaniały, i przystojny! Eeee... Jest, hmmm... (jak to było?) doskonały i każdy chciałby mieć takiego partnera i w ogóle... I jeszcze jest, ummm... (niech no sprawdzę...) jedynym promieniem słońca w cieniu gejowskiego życia. O! I skromny jest. Niebywale skromny. Tak skromny, że by sam na swój temat nic takiego nie napisał. W życiu.

Naprawdę, że taki byczek fajny nie ma faceta to jest karygodne! Panowie z Poznania powinni się wstydzić! Bić się o niego powinni!

O! I jeszcze... skończył Bardzo Prestiżowe Studia, więc furę siana będzie zarabiał! Kto by nie chciał takiego kasiastego partnera?

I jest duuuży!... Wysoki! W sensie, że wysoki! Nie w żadnym innym sensie. Znaczy, w sumie to nawet nie wiem, może i jest duży w tym innym sensie, nigdy nie wiadomo... (psssst... chłopaki, mam na myśli penisa! *mrug, mrug*)

Eeee... I to chyba tyle. Reasumując moją tezę, chciałbym wyciągnąć z wyżej wymienionych przykładów wniosek, że generalnie rzecz ujmując jest fajnym kandydatem na faceta... No!

Dobrze cię zareklamowałem, Anioł? O to ci chodziło, nie?

:(

Wracamy z Szóstym z siłki, zaglądamy do Macka, bo jakoś musimy te ćwiczenia zbilansować niezdrowym jedzeniem przeciaż. Gadamy o żywieniu, studiach, manipulacji, polityce, społeczeństwie. I w trakcie rozmowy pada to stwierdzenie, które każdego homoseksualistę musiało co najmniej raz w życiu ugodzić w bok, tak akurat pod żebro.

"Ja nie jestem homofobem. Po prostu nie lubię gejów."

Tak mi się zwyczajnie smutno wtedy zrobiło.

piątek, 11 stycznia 2013

Trochę zbyt osobiście

Notka miała być narzekaniem na brak czasu, na własne lenistwo, na zimowy marazm. Wyszło... coś innego. Coś o wiele za bardzo osobistego i smutnego. Na tyle, że zastanawiałem się, czy w ogóle umieszczać to tak na widoku. I mimo wszystko to zrobię, bo to część mnie i powód, dla którego w ogóle ta strona istnieje.

Tak więc nie ma, że nie ostrzegałem. Reszta w rozwinięciu.

wtorek, 8 stycznia 2013

Tejk mi tu e gej bar!

Chciałem napisać, że nigdy nie byłem w barze gejowskim.

Ale potem sobie przypomniałem, że owszem, byłem raz. Poszedłem do poznańskiego Hallo Cafe, wypiłem jedno piwo, posiedziałem w niebywale niezręcznej ciszy i wyszedłem. Nie wiem dlaczego tak zrobiłem, ani po co. Chyba żeby się oswoić z myślą wybrania do branżowego lokalu, mieć za sobą „pierwszy kontakt”. Nic się nie działo, do nikogo nie zagadałem, nikt do mnie nie zagadał bo i niewiele było w barze luda. Równie dobrze mógłby to być zwykły, heteronormatywny pub.

Ale wtedy przypomniałem sobie, że przecież w Krakowie ze znajomymi byliśmy dla jaj w Coconie. Tylko jeden chłopak z całej naszej paczki był otwarcie gejem, to on nas tam ściągnął i to on, jako jedyny, sam nie przyszedł. Wtedy jednak nawet nie zacząłem się jeszcze oswajać z moim homoseksualizmem, więc ponownie - równie dobrze mógłby to być zwykły, heteronormatywny pub. Z penisami na suficie.

Wtedy jednak przypomniałem sobie, że przecież swojego czasu jeden znajomy wyciągnął mnie na karaoke do Elektrowni. To było krótko po zarejestrowaniu się na kumpello i przypadkiem wszedłem na jego profil, bo zobaczyłem chłopaka z gitarą. Bliższe przyjrzenie się twarzy na zdjęciu i... o, kurwa! Ty jesteś gejem? Przestraszyłem się wtedy strasznie, już chciałem profil skasować, ale w końcu stwierdziłem – co tam! Najwyżej będzie niezwykle niezręcznie. Było. Ale nie było się czego bać.
Z tym, że do wspomnianego lokalu poszliśmy na karaoke. Więcej informacji mi nie podał. Wygląd miejsca był ponury, jak to w takim barze, nic szczególnego. Zorientowałem się, że to chyba jakaś branżówka dopiero po kilku piwach, gdy w progi wstąpiła niebywale brzydka drag-queen. Oprócz tego mógłby to być zwykły pub.

Skoro już o jednak o drag queen mowa, to uświadomiłem sobie, że w czasie odwiedzin u Czerwonej w Anglii, byliśmy najwyraźniej w kilku gejowskich lokalach na słynnym Canal Street w Manchesterze. Z tym, że te lokale są... nie takie, jak bym sobie to wyobrażał. Owszem, są drag queen (śliczne! Nie to co tutaj, nieogolone, z obwisłymi cyckami i nierównym makijażem!). Są napakowani, krępi kolesie w żonobijkach trzymający się nawzajem za biodra na zapchanym tak, że szpilki nie da się wcisnąć parkiecie. Są tęcze tu, czy tam i faceci w średnim wieku, mówiący sobie per „koleżanko”. Ale jakieś dziewięćdziesiąt procent stanowią tutaj heteroseksualiści. Bo w kraju na tyle postępowym, co Anglia, gej bary to już nie są nisze, gdzie może ukryć się w bezpiecznym kącie pedałek co dopiero chciałby mieć pierwszego faceta, albo starszy tatuś, szukający młodej dupy. Tę rolę przejął internet. Tamtejsze gej bary są miejscami kultowymi, częścią historii tego społeczeństwa, które znać wypada i do których się przychodzi, żeby się bawić w dobrej, luźnej atmosferze. Czegoś takiego w Polsce nie ma. Więc nie były to może zwykłe, heteronormatywne puby, a bardziej zjawiska kulturowe.

Tak więc wychodzi na to, że w moim homoseksualnym życiu, nigdy nie byłem świadomie w barze gejowskim. A chciałbym. GejMama obiecał, że mnie kiedyś zabierze. Zobaczymy.

niedziela, 6 stycznia 2013

Dziś są twoje urodziiiiiny...

W tym roku na urodziny sprezentowano mi, tudzież sam sobie sprezentowałem, wyszczególnione na poniższej liście pozycje:

  • zerwanie z chłopakiem, który nie chciał żeby go nazywać moim chłopakiem, bo przecież zwykli kumple geje też mogą co dzień się spotykać, pisać do siebie i posuwać się od tyłu, co w tym dziwnego? No, skoro nie chciał być moim chłopakiem, to teraz już na pewno nie będzie.
  • spotkanie z GejMamą po roku nie widzenia się, dowodzące, że jednak kumple geje się nie posuwają od tyłu, tylko siedzą sobie przy piwku i gadają o życiu
  • terminarz, jako element ogarniania się
  • biby noc w noc, z czego wkrótce narodzi się kolejny punkt listy: Marstkość Wątroby
  • gadanie z Czerwoną o Doctor Who i z Niebieskim o Avengers Alliance
  • list motywacyjny po angielsku do tej firmy, w której Max mnie miał polecić i juuuuż widzę, jak to robi (i to ja się mam ogarnąć?)
  • bloga, żebym się pouzewnętrzniał
  • ciasto od Czwartej
  • po dupie od Trzeciego, Szóstego i kuzyna Szóstego (muszę dla niego jakąś ksywę znaleźć)
  • Psylocke może w Avengers Alliance?
  • na Smallworlda jeszcze czekam :P

No i żenujący żart prowadzącego, tematycznie:
W wannie siedzi trzech pedałów. Który siedzi w środku? Ten, który ma urodziny.

Piłeś - nie pisz! cz. 2

Chlaliśmy wczoraj z Drugą, Trzecim, Szóstym i kuzynem Szóstego. Odczuwam dogłębne konsekwencje tego faktu dzisiaj od samego rana. Na dodatek się dowiedzieli, że mam urodziny i w ramach podlewanych alkoholem pijackich zwierzeń przyznałem, że na osiemnastkę swojego czasu nie dostałem po dupie, jak wiekowa tradycja by nakazywała. Więc nadrobiłem. I o ile wiem teraz, że spanking to nie jest mój fetysz, to gdzieś w zakamarkach świadomości się uśmiecham ukradkiem z takiej drobnostki. Bo to znaczy, że nie wszystko jeszcze zmarnowane; że mimo łysienia, tycia, krótkowidzenia i innych symptomów wieku starczego jeszcze mogę odrobić, nadgonić, wyrównać brak doświadczeń. Kiedyś powiedziałem Czerwonej jakie to dla mnie frustrujące, że mając ćwierć wieku na karku przeżywam dopiero to, co wszyscy inni mieli już za sobą jako nastolatki. I rzeczywiście, czasem to jest frustrujące jak się spojrzy ile jeszcze do nadrobienia zaległości życiowych. Ale są też takie chwile, kiedy się zerknie wstecz i widzi ile już się osiągnęło, ile dobrych chwil, ile przezwyciężonych lęków, ile rozniesionych przeciwników. Zawsze marzyłem, żeby zajść na szczyt, ale pokonanie nawet pierwszego pagórka wydawało się niemożliwe. Teraz owszem, droga pod górę jeszcze daleka, ale jaka już piękna za mną panorama – tamto wzgórze, tamta ścieżka, tamta półka, tamten most. Znam ich nazwy, znam ich posmak, za paznokciami mam z nich brud, na ubraniu ich kurz, w nosie ich zapach.

Ale się, kurwa, poetycko zrobiło. A zaczynaliśmy od rypania w dupę.

A tak a propos tego tematu - w trakcie tejże imprezy i obowiązkowego serfowania po jutubie natrafiliśmy na jeden taki filmik. Jakaś parodia teledysku, czy coś, nie pamiętam szczegółów; zresztą nie one tutaj ważne. Ważne jest to, że dwóch kolesi w filmiku, przez jakieś pół sekundy się obejmowało. Dla draki, dla śmiechu, bo cioty takie przecież zabawne, ha ha – nieistotne. Szósty nie był w stanie tego widoku znieść i zaczął wygłaszać swoje poglądy, że pedałów to by wszystkich powystrzelał. Druga na to jako oddana hipsterka się oczywiście sprzeciwiła, że no jak, no przecież nie, no jak tak można. Naturalnie żadnej wagi nikt do jej sprzeciwów nie przywiązał, bo to Druga, ona jest dziwna i lewacka, i mimo tak głębokiej znajomości kultury wszelakiej stanowiska swojego logicznie uargumentować nie potrafi.
Taka tolerancja „bo tak trzeba” jest swoją drogą równie irytująca, jak homofobia. Żadne z nich nie ma znajomych-gejów, żadne nie wie co to znaczy, jak to wygląda, jakie są problemy i z czym to się w ogóle je. Szósty nienawidzi pedałów, bo tak go wychowali, Druga jest tolerancyjna, bo tak ją wychowali. Zero własnego myślenia. Zero własnej opinii. No sorry.
Za to Trzeci mnie zaskoczył pozytywnie. Spojrzał na Szóstego opatentowanym Wzrokiem Trzeciego i pokręcił tylko głową z dezaprobatą. To dla mnie znaczyło więcej, niż całe obruszenie Drugiej. Nie pierdolił, nie kombinował, nie wymyślał, tylko pokręcił głową. Nie zna się, nie miesza, wie tylko że gej też człowiek i się do niego nie strzela. Kiedyś mu za to podziękuję. W ogóle chyba jemu pierwszemu z ekipy w końcu powiem. Ale na to przyjdzie jeszcze czas. I na Szóstego też. Głupio mu potem będzie, że tu takie teksty puszczał, a na dobranoc to mnie przytulał i życzył Wszyszkieho Naleszszego. Tak będzie. Zobaczycie.


Piłeś - nie pisz!

Podobno na kacu się nie powinno jeździć, bo to tak, jakby się prowadziło po pijaku. Ale nikt nie wspominał o pisaniu (niestety)!

Kac i zakwasy – mordercze kombo, które drugi już dzień jest moim udziałem. Tak to jest, jak się ma szóstkę współlokatorów, z jednej strony porządnych ludzi, a z drugiej imprezowiczów, że ho ho! Na dodatek jeden mnie wyciąga na siłownię.

Nie spodziewałem się w czasach młodzieńczych, że tak będzie moje życie wyglądało bliżej trzydziestki, niż dwudziestki. Nie mówię, że jest źle, po prostu – inaczej, niż się spodziewałem. Na pewno jestem szczęśliwszy, niż gdybym poszedł drogą, która była mi w głowę wbijana od dzieciństwa. Nie pij, nie pal, nie pyskuj, ucz się, bądź grzeczny, szanuj czas i pieniądz... Zębów nie myj, tego mnie matka alkoholiczka i ojciec psychopata nie nauczyli. Teraz wydaję małą fortunę na kanałówki. Złomu też nie zbierałem.

Ten ostatni rok był zdecydowanie rokiem otwarcia. Otwarcia umysłu, duszy, serca... i rozporka. No co, taka prawda. Przewartościowuję się. A raczej – zaczynam dopiero widzieć, że to wszystko, do czego wartość zawsze przywiązywałem, tak naprawdę za dużo wartości nie ma. W ogóle ideały mają trochę zawyżoną cenę na rynku. Tak, fajnie je mieć, ale nie mam zamiaru za nie płacić szczęściem. Kiedyś tak myślałem. Że muszę być nieszczęśliwy, żeby być dobrym człowiekiem. Naprawdę byłem posranym dzieciakiem.

Za długa ta notka się robi, a tyle jeszcze do przelania w słowa. Podzielę chyba na pół, resztę dokończę później. Podbije mi się licznik przynajmniej ;)

A to o ojcu – psychopacie zaśmierdziało strasznie gimbazą i czuję, że się muszę wytłumaczyć. Ale to chyba innym razem, bo jak rozkopię temat, to już nie zakopię.

sobota, 5 stycznia 2013

Trzeba się ogarnąć!

To także tego...
Trzeba się ogarnąć! Tak ogólnie, z życiem, ze sobą. Zacząć robić to, na co ma się na tym świecie ochotę. W ogóle cokolwiek zacząć robić!
Zadbać o swoje marzenia. Nie takie typu latający dywan, takie bardziej przyziemne: tym się chcę w życiu zajmować, to mi przynosi radość, tamto mi daje satysfakcję. Czerpać z chwili; tych krótkich momentów, które coś dają. A jeśli nic nie dają, to tak to wszystko zorganizować, żeby dawały.
Nie patrzeć przez pryzmat uprzedzeń; nawet takich, o których nie wiem, że sam je mam. Wyjść naprzeciw światu, doświadczeniom, nawet owoców morza kiedyś spróbować.
Śpiewać, tańczyć, milczeć, podpierać ścianę. Stać w miejscu, iść naprzód, oglądać się na boki, latać, pływać, cwałować, zakopać się w piasku na plaży i leżeć.

Bloga pierwszego od jakiś pięciu lat postanowiłem zacząć, bo tak. Bo mogę. Kto mi zabroni? A co!
Kiedyś dużo pisałem – nie tylko w internecie. Miałem wyobraźnię, lekkie pióro i przede wszystkim sprawiało mi to przyjemność. Teraz już nie. Częściowo dlatego, że wyszedłem z wprawy (a przy mojej wybujałej ambicji, stosującej się do najbardziej nawet przyziemnych czynności, jak czegoś nie zrobiłem idealnie, to znaczy zrobiłem to beznadziejnie), częściowo dlatego, że bycie szczerym mnie dużo kosztuje, a bycie nieszczerym gdzieś później w tyle głowy się odzywa żalem i psuje całą frajdę.

Tak więc, korzystając z porady Levniego Yilmaza, robię coś; robię cokolwiek. Ogarniam się.

A żeby notka nie wyszła nadto poważna i pompatyczna, żenujący żart prowadzącego, ku poprawie humoru:
Przychodzi dipol do dipola i mówi:
  • Masz moment?

Wstyd mi, że aż tak mnie to śmieszy :D