środa, 13 marca 2013

Nowy sezon... cz. 1

Wczorajszy wieczór był... dziwny. Tak niewiele się w jego trakcie właściwie zdarzyło, a potencjalnie tak ogromne konsekwencje może mieć na... cóż, na mnie.

Kiedyś z Czerwoną mieliśmy taką konwersację – właściwie, to swoistego rodzaju „grę” można by nawet rzec - w której porównaliśmy życie do serialu. Nawet nie do jakiegoś fajnego serialu, ale raczej do taniej opery mydlanej. Dzieliliśmy lata na sezony, odnajdywaliśmy podwójne, pełne napięcia odcinki i wypełniacze miejsca. Identyfikowaliśmy głównych bohaterów w danym sezonie, wątki przewodnie, intrygi i fabuły. Z zadziwiającą dokładnością oddawaliśmy rzeczywistość za pomocą tej analogii.

Wczorajszy wieczór był w moim serialu przełomem sezonów. Jeszcze nie zdecydowałem, czy był początkiem nowej opowieści, otwarciem wątków nowej fabuły i zapowiedzią zmiany kierunku, jaki obrał zespół kreatywny, czy też cliffhangerem na koniec sezonu, trzymającym w napięciu niepewnością jak to bohater wybrnie z sytuacji, w której się znalazł – czy stoczy się w przepaść, czy wzniesie na wyżyny; zatraci wszystko, czym do tej pory był, czy umocni się w swoich przekonaniach i z nową siłą ruszy naprzód. Jedno, co wiem, to że „People love drama”, a cioto-drama jest szczególnie przecież dramatyczna.

Zaczęło się od randki, której nie było, z kolesiem o ślicznym uśmiechu.
Czekałem na niego pół godziny, łażąc w te i we wte po śniegu, zaglądając do pubu, w którym się umówiliśmy, bo może podczas poprzedniego obchodu go nie zauważyłem. Próbowałem dzwonić – telefon wyłączony (podobno pożyczył komuś ładowarkę). Z raportów wynikało, że smsy nie dochodziły, na gej-portalach też nic. Mocno mnie to zabolało, bo to był już trzeci raz, kiedy się z nim umówiłem, a on nie przyszedł. Tak, miał naprawdę zajebisty uśmiech i byłem mu w stanie wybaczyć, że za pierwszym razem odwołał randkę pół godziny przed faktem, a za drugim miał problemy zdrowotne w rodzinie i rozładowany telefon, a ja nie sprawdziłem fellow przed wyjściem. Dopiero za trzecim razem zrozumiałem, że to nie był zbieg okoliczności, w którym on był bez winy.

Poczułem się naprawdę źle. Poczucie wystawienia i wstyd, że dałem zrobić z siebie głupka spotęgowane jeszcze przez mój syndrom odrzucenia naprawdę mnie przybiły. Na dodatek wiedziałem, że jak wrócę do mieszkania, to będzie to po mnie widać i powtórzy się sytuacja z czwartku, kiedy Szósty stwierdził: „Mi możesz powiedzieć”. No właśnie nie mogę. Nie mogę nikomu powiedzieć, bo dobitnie daliście mi do zrozumienia, że panuje tutaj polityka don't ask don't tell, a ty w szczególności wielokrotnie powtarzałeś, że każdego pedała byś odstrzelił w łeb. Tak więc nie, bez kłamania i zmiany zaimków nie jestem w stanie wyjaśnić dlaczego jestem tak wkurwiony.

Zadzwoniłem więc do GejMamy, który akurat sam miał ciężki dzień i się trochę ze sprawami sercowymi borykał. On powiedział, że mu przykro z powodu tej sytuacji, że przeprasza, że mi podsunął profil kolesia. Podzieliłem się z nim sytuacją, jaka będzie na mnie czekała w mieszkaniu. Stwierdził, że dlatego on nie mógłby żyć z ludźmi, którzy o nim nie wiedzą – po prostu nie miałby na to siły (przepraszam, Anioł, trochę cię „wrzucę pod autobus” teraz. Ale nie martw się, wyjaśnię w następnym akapicie, że nie jesteś wcale taki niedobry ;) ). Osoby które wiedzą o mnie, a które znałem sprzed zaakceptowania siebie jako geja mogę policzyć na palcach jednej ręki. Tak, lepiej by było, gdyby wszyscy wiedzieli, nie musiałbym kłamać, nie musiałbym nic udawać. I tak, to osobiste zdanie Anioła, nic nie narzucane, po prostu opinia. Ale w tamtej chwili, w moim pojmowaniu to było jak cios w żołądek. W swojej głowie usłyszałem „Tak, będziesz samotny i smutny, i nieszczery, bo żeby nie być, to musiałbyś komuś zaufać, a ty nie potrafisz przecież nikomu zaufać”. A potem padły słowa „znajdź sobie innego gej-frienda”. Tak, tego mój syndrom odrzucenia i nawracająca depresja właśnie potrzebowały, kolejnej osoby, która mnie zostawia samego.

I paradoksalnie, to wbicie w błoto i dół, i żal, i gniew sprawiły, że zrobiłem trzy rzeczy, których się po sobie nie spodziewałem. Po pierwsze – zadzwoniłem znowu do GejMamy/Anioła. Zamiast siedzieć sobie we własnej głowie, postanowiłem wyjaśnić sytuację. Zamiast fiksować na małym fragmencie jego wypowiedzi - usłyszeć bezpośrednio od niego o co tak naprawdę chodziło. Wyjaśniłem, że zabolało mnie co powiedział i w ogóle. On odrzekł: puknij się w czoło debilu (parafrazuję, bo użył dużo łagodniejszych słów). Wiesz, że nie to miałem na myśli. Mam po prostu teraz mało czasu przez pracę i nie chcę, żebyś był rozczarowany ciągle, że cię do gej-baru jeszcze nie zabrałem. Odetchnąłem z ulgą. To rzeczywiście było tylko w mojej głowie. Rzeczywiście wyrwałem jedno zdanie z kontekstu. Rzeczywiście nie zostawi mnie samego.

Po drugie – nagrałem się niebyłej randce na pocztę głosową. Powiedziałem mu co o nim myślę, że jest nic nie wartym chujem, okropnym człowiekiem, a potem... cóż, nagranie trochę się wymknęło spod kontroli. Chciałem się odegrać, chciałem się wyżyć i powiedziałem coś, czego teraz żałuję. Bardzo. Po raz pierwszy w życiu świadomie, z premedytacją i bez żadnego powodu poza chęcią zemszczenia się skrzywdziłem tak mocno drugiego człowieka, nie wiedząc nawet z całą pewnością czy jest winny tego, o co go oskarżyłem. I nawet mnie to nie obchodziło, czy był. Nie spodziewałem się tego po sobie i nie jestem z tego dumny. Obiecywałem sobie, że nigdy nie stanę się tak zgorzkniały i zły. I nie wiem, czy tej obietnicy teraz będę w stanie dotrzymać... Muszę się zastanowić nad sobą, nad swoim życiem i nad tym, kim chcę w tym życiu być. Jakim człowiekiem chcę być.

Niestety, nie było na to czasu, bo przyszła trzecia rzecz, której się nie spodziewałem, a która była chyba najbardziej rewolucyjna z nich wszystkich.

Jak w każdym jednak przełomie sezonu, także w moim serialu musi się pojawić cliffhanger. Dlatego o trzeciej rzeczy dopiero w następnym poście...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz